Kto pyta, nie błądzi
Czyli jak związałam się z Horyzontem.
Kto pyta, nie błądzi.
I ja jestem tego najlepszym przykładem. Jak nie wiem, to pytam. Czasem nawet jak wiem, to pytam, bo może dowiem się więcej. Wedy często udaję, że jednak nie wiem, żeby rozmówcę jeszcze bardziej zachęcić do zwierzeń, a tak naprawdę zwyczajnie do pomocy.
Choć mogłoby się wydawać inaczej, to jednak w związku z moim drugim himalajskim projektem wiedziałam mało i szukałam pomocy. No bo niby tam byłam, długo nawet, widziałam, chodziłam, uczyłam się, poznawałam i sporo chorowałam. A jednak nie. To wciąż za mało. Tamto to była namiastka jedynie. Rekonesans. Teraz zaczynają się schody.
Moje problemy nie były błahe, pytania nie były łatwe. Bo jak właściwie zrobić fotoreportaż? Jak znaleźć „konkretnych” sponsorów? Jak napisać książkę (tu wciąż wiele pytań bez odpowiedzi, łącznie z podstawowym pytaniem – czy pisać?) I wreszcie, jak się ubrać i w co wyposażyć? Bo to już nie jest trzytygodniowy trekking, to są prawie dwa miesiące na nie byle jakiej wysokości – 5364 m npm do licha!
Pytania więc się mnożyły, a panika rosła. I się zaczęło. Zaczęło się szukanie tych, co na te pytania byliby w stanie udzielić sensowych odpowiedzi.
A ponieważ nie miałam nic do stracenia i w związku z tym żadnych skrupułów, zaczęłam pytać wszystkich; znajomych, mało-znajomych i zupełnych nieznajomych, zagadywać w mediach społecznościach, wysyłać maile, dzwonić, przypominać o sobie, może nawet nieco zbyt często, może nawet można by to nazwać nękaniem. Jeśli więc zastanawiacie się, jak mi się to wszystko udało, to tak właśnie. Samo nie przyszło. Choć byłoby fajnie.
Oczywiście nie wszyscy pomogą, nie wszyscy odpowiedzą, czasem trzeba przełknąć gorycz porażki, nie strzelić focha, nie załamać się i starać dalej.
Pierwsza w łańcuszku była Iwona, Iwonę znałam mało, poznałam ją przelotnie organizując w Warszawie wystawę zdjęć ze znajomymi z roku. Spotkałyśmy się kiedyś na kawę, pogadać o Nepalu, wymienić doświadczeniami, zastanowić nad możliwościami. Na tym spotkaniu Iwona rzuciła, pisz do Roberta. Robert podróżuje, pisze książki, zna się na rzeczy i zna ludzi. Napisałam, choć człowieka nie znałam. Wrażenie było jednak takie, jakbyśmy się nie od dziś znali. I Robert mi pomógł, bardzo nawet. Najpierw w zdobyciu patronatu medialnego Kontynentów na moją wyprawę, więc duma i radość, a gdy zapytał, czy coś jeszcze może dla mnie zrobić, w ogóle się nie wahałam, bo właśnie szukałam ciepłych ubrań puchowych na wyjazd. Więc Robert był tu kluczowy. Jednak nie mniej kluczowy okazał się Arek, do którego przekierował mnie dalej. Odezwałam się więc do Arka. I tak z Warszawy, przez Jelenią Górę trafiam do Wrocławia.
Arek pracuje w Horyzoncie we Wrocławiu (choć tu już obowiązuje czas przeszły, bo Arek pracował w Horyzoncie, więc ogromnie się cieszę, że jeszcze zdążyłam, zanim przestał), a Horyzont współpracuje z Jackiem Wolfskinem.
Z Arkiem spotkanie też było przy kawie, wiadomo w końcu, że przy kawie rozmawia się lepiej. Nie zliczę już nawet, ile kaw wypiłam, robiąc ten projekt, ale na tyle dużo, żeby na chwilę zrobić sobie przerwę od kofeiny.
Arek kupił mnie, kupił mój projekt, kupił nawet tybetańskie flagi modlitewne, czyli krótko mówiąc, do tego wszystkiego jeszcze dał na mój projekt! I walczył o mnie jak lew i dzielnie znosił moje nękanie, aż się udało.
Horyzont wspiera moją wyprawę!
Pod Everestem będę więc wyglądać nie tylko profesjonalnie, ale i niezwykle stylowo, i będę pamiętać, za czyją to sprawą.
Od Horyzontu dostałam worek prezentów. Worek ten jakby od Mikołaja przyszedł, bo dokładnie w Wigilię, i trafił prosto pod choinkę. Więc święta w tym roku wyjątkowo udane, choć stanowczo zaznaczę – wcale nie jestem materialistką i nie przywiązuję wagi do rzeczy! Nie one są ważne, ważne są emocje. A ja od razu pokochałam Horyzont i Jacka Wolfskina, i wcale nie za to, że mam te nowe ubrania, że są piękne i sprawdzają się w 100%, ale przede wszystkim za to, że wreszcie ktoś zadbał o to, żebym ja w tych w górach już więcej nie marzła. Taka troska jest nieoceniona.
Żebym więc nie marzła, żeby mi się w komforcie robiło to, co jeszcze nie wiem do końca, jak zrobić, z najważniejszych prezentów wymienię:
Gruba kurtka puchowa: THE COOK PARKA
Lżejsza kurtka puchowa: HELIUM STARDUST
(kurtki damskie JW: www.e-horyzont.pl/ona/odziez-damska/kurtki-damskie/filtr/marka_jack-wolfskin.html)
Spodnie puchowe: ATMOSPHERE DOWN PANTS
Spodnie softshellowe: ACTIVATE THERMIC PANTS
(spodnie damskie JW: www.e-horyzont.pl/ona/odziez-damska/spodnie-spodnice-damskie/filtr/marka_jack-wolfskin.html)
Kamizelka puchowa: ATMOSPHERE VEST WOMEN
Dwa polary: MORNING SKY JACKET WOMEN
Łapawice: TEXAPORE DOWN XT MITTEN
I wiele więcej, bo masę czapek , rękawiczek, skarpetek, że nawet nie zliczę. Żeby teraz to wszystko upchnąć do bagażu, bo jak nie, będę zakładać na siebie do samolotu. A do samolotu dni już odliczam. I umieram ze strachu. Ale w cieple umieram.