Polka Potrafi
Ruszyła maszyna. Maszyna bardzo niestabilna i nieprzewidywalna, choć jak do tej pory szokująco niezawodna. Zbiórka crowdfundingowa, czyli ja proszę o kasę Was.
https://polakpotrafi.pl/projekt/w-cieniu-everestu
Proszenie o kasę w ogóle nie jest łatwe. I sama już nie wiem, czy trudniejsze jest proszenie o kasę rodzinę, proszenie o kasę znajomych, a może proszenie nieznajomych? Za bardzo mi jednak zależy, żebym nie prosiła.
O dziwo większość daje
– Rodzina dała masę. Dała jakby na ślub dawała, choć mówię im, żeby jeszcze mnie nie skreślali i wzięli pod uwagę fakt, że dać może jeszcze trzeba będzie w przyszłości.
– Znajomi dają dużo, za co będę im dozgonnie wdzięczna. Dają bo wierzą, bo wspierają, a może sami zawsze chcieli zrealizować jakieś szalone marzenie, ale zabrakło odwagi, czasu, no czegoś zabrakło, i myślą sobie, że może choć mi się uda. A ja w końcu nie mam nic do stracenia. Więc ja spróbuję i oni mi w tym pomogą. No i może to też z sympatii, choć o tym myślę raczej nieśmiało.
– Nieznajomi dają i to jest dopiero szaleństwo. Ale może mają tak, jak znajomi. Niech komuś się uda. Bez zazdrości bez zawiści i nie żeby się tylko komuś noga powinęła. Nie! Niech ktoś zrobi to, o czym marzy. Taka postawa rozkłada mnie na łopatki. I wtedy sama się zastanawiam, czy ja też tak potrafię.
Jest jeszcze jedna opcja. Opcja taka, że ten projekt się naprawdę podoba. Za innych co prawda ciężko mi mówić, natomiast wiem, że mi się podoba. Cholernie mi się podoba. A ja miewam różne pomysły i one długo ze mną nie pozostają. O części zapominam dosłownie po chwili, część spisana na karteluszkach przepada nie wiadomo gdzie, a ten pomysł przetrwał. Przetrwał rok prawie, co w moim przypadku jest niesłychane. Rok dla mnie to lata świetlne. Z jednym pomysłem w głowie. Taka wierność to nie jest przypadek, to jest poważna sprawa.
Dwa stany emocjonalne
W związku z tym projektem przeżywam wzloty i upadki. A im większe są górki, tym głębsze wydają się być dołki. Ja przecież normalnie emocjonalnie jestem wyjątkowo rozchwiana, to co powiedzieć teraz, teraz gdy ważą się losy projektu, poniekąd moje losy się ważą.
Stan pierwszy: Nie uda się, kicha, nie ma szans, kim ja w ogóle jestem i co sobie wyobrażam, z motyką na słońce się porywam. Krótko te zdjęcia robię, piszę jeszcze krócej, a tu niczym Krakauer w ‘96 pod Everest się wybieram i do tego wciągam w to innych. Jeśli spadnę, to z wysokiego konia.
Stan drugi: Uwierzyć nie mogę, że nie wszyscy ten pomysł kupują. Tu pojawia się jakaś niespodziewana, dziwna i zaskakująca mnie samą pewność. Że jak to, ktoś może tego nie kupić? Mnie może nie kupić? Idei może nie kupić? Jedzie dziewczyna w Himalaje, nie byle gdzie jedzie, pod sam Everest, na dwa miesiące. A cały urok w tym, że to zwykła dziewczyna, co ludzkim okiem na to wszystko spojrzy, a potem o tym opowie. I boi się ona. Boi się zimna, boi się spania samej w małym namiocie na wielkim lodowcu… (o tej dziewczynie, co rzadko wierzy w siebie i co wszystkiego się boi, będzie więcej, ale później). I że przecież ten projekt nie może się nie podobać. Więc bierzcie i korzystajcie z niego wszyscy.
Zatem obecnie czerń i biel są tylko, ludzie są albo źli albo dobrzy, nie uda się lub się uda, nie dam rady, a może dam jednak, porażka będzie to albo sukces. Przede mną jeszcze wiele tygodni tego rollercoastera. Good luck to me!